czwartek, 11 października 2012

ROZDZIAŁ 2

Podchodzę do łóżka. Leży na nim moja sukienka. Jest ona biała jak śnieg, na cieniutkich ramiączka. Do tego mam jasnozielony pasek i białe buty. Biorę ubranie i idę do domu moich „rodziców”. Kieruję się w stronę łazienki. Łaskawie pozwolono mi z niej korzystać. Za to właśnie tracę większość pieniędzy.
Nalewam trochę wody do miski. Ścieram bród z całego ciała. Myję nawet włosy. Suszę je ręcznikiem. Szybko je przeczesuję, eliminując wszystkie kołtuny. Patrzę na swoje odbicie. Dużo osób uważa, że jestem ładna. Mały, zgrabny nosek, duże, jaskrawozielone oczy podkreślające kolor moich płomiennorudych, falowanych włosów. Jestem osobą o bardzo nietypowej urodzie. Tylko to wyróżnia mnie z tłumu. I bardzo mi się to podoba.
Włosy zostawiam rozpuszczone. Tak wyglądam najlepiej, zresztą nie umiem robić sobie ładnych fryzur. Ubieram powoli sukienkę. Sprawdzam czy pasuje. Jest idealna. Sięga mi do kolan. Słyszę głośne pukanie do drzwi.
-Abey, pospiesz się!
To moja przyszywana siostra, Samantha. Mam wielką ochotę zrobić jej na złość i zostać tu jeszcze przez dziesięć minut, ale wiem, że to byłaby tylko strata mojego czasu. Gwałtownie otwieram drzwi. Stoi przed nimi wysoka, niebieskooka blondynka. Ma na sobie jasnoróżową sukienkę. Wygląda pięknie. Dziewczyna patrzy na mnie groźnie.
-Zawsze musisz się tak wlec? Mogłabyś choć raz się pospieszyć. Nie jesteś tu sama.
Nawet na nią nie patrzę. Samanta lekko mnie popycha.
-Do ciebie mówię, idiotko!
Te słowa mnie denerwują. Przenoszę na nią wzrok.
-Nie obchodzi mnie twoje zdanie, jasne?!
Nie odpowiada. Mam zamiar odejść, jednak odwracam się.
-I jeszcze jedno. Sama jesteś idiotką.
To mówiąc, odchodzę. Wiem, że nie ujdzie mi to na sucho, jednak warto było to powiedzieć, żeby móc zobaczyć minę Sam.
Wychodzę z ich domu. Oczywiście wersja oficjalna jest taka, że z nimi mieszkam, ale naprawdę wygląda to trochę inaczej. Jednak wolę żyć z nimi niż w Domu Komunalnym. Wchodzę do szopy. Mam ochotę trzasnąć drzwiami, ale się powstrzymuję. Boję się, że wtedy rozleci się cały budynek i nie będę miała gdzie mieszkać. Siadam na łóżku. Dożynki. Dziś są dożynki, najgorszy dzień w całym roku. Dziś się okaże…
Moje rozmyślania przerywa dźwięk oznaczający, że czas już iść na plac. Wstaję i wychodzę z szopy. Idę bardzo powoli. Rozglądam się uważnie dookoła. Próbuję zapamiętać każdy szczegół domów które mijam i ulicy. A co jeśli już tu nie wrócę? Igrzyska mnie przerażają.
Dochodzę na plac. Staję w długiej kolejce, aby zapisać się na listę.
-Następny! –słyszę czyjś głos. Podaję dłoń jakiejś kobiecie, która nakłuwa mi palec czymś, czego nie potrafię nawet nazwać. Następnie przyciska mi dłoń do kartki tak, aby został na niej ślad z krwi. Przykłada czytnik.
-Następny!
Idę do rzędu gdzie stoją inne, piętnastoletnie dziewczyny. Witam się ze wszystkimi. Odwracam głowę w stronę sceny. Stoją na niej dwa fotele.
Kiedy wszyscy się już zebrali, na podium wchodzi burmistrz Siódemki, pan Bartown. Towarzyszy mu jakaś kobieta z Kapitolu. Na wielkim ekranie ukazuje się nam film na temat Mrocznych Dni. Co roku puszczają nam to samo. Robią to, aby przypomnieć ludziom z dystryktów dlaczego mamy Igrzyska. Każdy z uczestników, czyli trybutów, oznacza jednego zabitego Kapitolińczyka.
Kiedy film się kończy, głos zabiera kobieta ubrana w fioletową sukienkę i żółtą perukę. Po chwili rozpoznaję, że jest to wiecznie rozentuzjazmowana Candy Menor.
-Witajcie! Nadszedł czas, aby wybrać jednego młodego mężczyznę i kobietę, którzy będą mieli zaszczyt reprezentować Dystrykt Siódmy w naszym pierwszym Ćwierćwieczu Poskromienia!
Ludzie patrzą na nią bez słowa. Na ich twarzach nie widać entuzjazmu. Candy kontynuuje przemowę.
-Pierwsze Ćwierćwiecze Poskromienia czyli Dwudzieste Piąte Głodowe Igrzyska. To oznacza małą zmianę zasad. W tym roku nie będziemy losować trybutów. Wy sami ich wybraliście poprzez głosowanie. Panie mają pierwszeństwo!
Podchodzi do stolika po lewej stronie. W tym roku zamiast wielkiej kuli leży tam tylko jedna koperta. Wyniki losowania.
Candy bierze kopertę i wyjmuje z niej małą karteczkę. Jest na niej imię i nazwisko trybuta dziewcząt. Stukając obcasami swoich jaskrawożółtych szpilek, podchodzi do mównicy. Na placu panuje grobowa cisza. Wszyscy wstrzymują oddech. Słyszę jak łomocze mi serce. To nie ja. To nie jestem ja. Nagle donośnie rozbrzmiewają słowa Candy.
-Abey Thorn.

1 komentarz:

  1. Aaaaaa... Moja zagadka rozwiązana :D
    Muszę przyznać, że z początku te pojedyncze zdania mnie irytowały. Ale już się przyzwyczaiłam. Kto by pomyślał?

    OdpowiedzUsuń