Jeszcze przez chwilę się uśmiecham. Padam na łóżko i śmieję się
cicho.
***
- Abey! Abey, wstawaj! Już za chwilę tam będziemy! – głośny krzyk
Candy sprawia, że wychodzę z łazienki. Łomotanie w drzwi nie ustaje, więc
podchodzę do nich i je otwieram.
- Już, Candy, jeszcze chwilę wytrzymasz – mówię, poprawiając biały
ręcznik, który mam na sobie.
- Za pięć minut jest śniadanie, więc lepiej się pospiesz! – mówi
groźnie kobieta, a ja tylko wywracam oczami. Opiekunka odchodzi szybkim
krokiem, a wtedy zauważam Ruddy’ego. Chłopak przechodzi koło moich drzwi,
zwalnia i uważnie mi się przygląda. Co tu kryć, czuję się trochę niezręcznie,
stojąc w samym ręczniku na korytarzu. Black przekrzywia lekko głowę i uśmiecha.
- Jesteś aż tak biedna, że nie stać cię na ubrania? – pyta
złośliwie, a ja czuję jak coś zaczyna się we mnie gotować. Podchodzę do niego,
słodko się uśmiechając.
- Jeszcze raz coś takiego powiesz, a uwierz mi, że zobaczysz jak
wygląda twoje oko – warczę przez zęby – i to zanim trafisz na arenę – dodaję i
wchodzę do swojego przedziału. W progu obracam się jeszcze, wystawiam mu
środkowy palec i z hukiem zatrzaskuję drzwi. Opieram się o nie i ze świstem
wypuszczam powietrze z płuc. Idiota!
Podchodzę do szafy i wyjmuje pierwszą lepszą sukienkę. Pada na
jeansową, obcisłą i na ramiączkach. Do tego bardzo krótką. Wzruszam ramionami i
wkładam ją na siebie. po namyśle dobieram do niej czarne, skórzane kozaczki na
koturnie. Patrzę na zegar. Śniadanie trwa do paru minut. Wyobrażając sobie minę
Candy, przeklinam pod nosem i wybiegam z pokoju.
Jak burza wpadam do jadalni. Od progu wita mnie spojrzenie Candy,
ciskające we mnie błyskawice. Uśmiecham się do niej i siadam przy stole. Sięgam
po bułkę i smaruję ją sobie dżemem. Żuję ją powoli, ze znudzeniem rozglądając
się po pomieszczeniu. Nagle zamieram. Za oknem dostrzegam coś. Bardzo duże coś.
Wypuszczam kanapkę z dłoni i podbiegam do szyby.
- To tutaj – szepczę. Ruddy zrywa się z krzesła i staje obok mnie.
Kątem oka dostrzegam jego zdziwienie.
- Ale ogromny – mówi brunet z podziwem, a ja po raz pierwszy wiem,
że czuję to samo co on.
Pociąg wjeżdża do tunelu, wszystko ogarnia niekończąca się czerń.
Czuję jak zwalniamy, a światło znów mnie oślepia.
Peron jest zatłoczony. Tysiące ludzi w kolorowych strojach
przygląda się nam i naszemu pociągowi. Wyciągnięte ręce w naszym kierunku i
podekscytowane wyrazy twarzy. Już wiedza, że to my, trybuci z Siódmego
Dystryktu.
Ktoś łapie mnie za ramię.
- Chodźcie – mówi radośnie Candy i ciągnie nas w stronę wyjścia.
Metalowe drzwi pociągu się rozsuwają, a mnie natychmiast uderza krzyk
Kapitolińczyków i błysk reflektorów. Na twarzy pojawia mi się uśmiech. Staję na
peronie.
- Idziemy – mówi cicho opiekunka i nas lekko popycha w przód.
Posłusznie podążam wytyczoną ścieżką, co chwile czując czyjeś ręce dotykające
mojego ramienia. Nadal się uśmiecham, starając się nie okazywać zdumienia na
widok dziwacznych strojów Kapitolińczyków. Kolorowe aż do przesady, aż mi się
wymiotować chce.
Gdy dostrzegam na ulicy elegancki, czarny samochód, mam ochotę do
niego podbiec, ale się powstrzymuję. Ktoś otwiera mi drzwi, a ja wsiadam szybko
do środka i moszczę się na skórzanym siedzeniu. Obok mnie miejsce zajmuje
Ruddy, a Candy siada przede mną. Słabo się uśmiecham do chłopaka, on odpowiada
tym samym. Mkniemy ulicami Kapitolu, aż dojeżdżamy do wysokiego budynku.
Wysiadam z pojazdu i unoszę głowę. Budowla jest zrobiona cała z przyciemnianego
szkła i ma co najmniej dziesięć pięter. Obok ustawiony jes o połowę niższy
budynek. I to właśnie do niego wchodzimy.
***
Miałeś kiedyś wyrywane włosy z całego ciała? Nie? To nie masz
pojęcia co czuję. Skóra na całym ciele mi boleśnie pulsuje, a nieprzyjemne
rwanie znów się rozlega. Trzask! Kolejna kępka włosów z nogi wyrwana. Trzask! I
jeszcze jedna!
Zaciskam powieki. Staram się nie narzekać gdy Kolivia, bo chyba
tak ma na imię ta kobieta, odrywa mi kolejny plaster wosku z nogi. Waguria,
druga kobieta z ekipy przygotowawczej, wraz z Brandusem, jak na razie jedynym
mężczyzną, zajmują się moimi brwiami. Słucham ich paplaniny z rosnącym zdenerwowaniem.
- Aleś zarosła! – mówi ze zdziwieniem Waguria, potrząsając przy
tym swoimi żółtymi włosami. Brandys kładzie jej swoją niebieską dłoń na
ramieniu.
- To i tak niewiele w porównaniu z ta, co dostaliśmy rok temu –
mówi cicho, uspokajając żółtowłosą, a Kolivia kiwa głową w milczeniu, nie
przerywając przy tym pracy. Gdy ostatnia kępka niepożądanych włosów zostaje
wyrwana z mego ciała, przychodzi czas na kąpiele. Niestety dla mnie, nie
okazują się one przyjemne. Co prawda pierwsza łagodzi pulsujący ból po
depilacji, ale kolejne nie są już takie milusie. Jedna zeskrobuje (dosłownie)
ze mnie cały bród, inna zmywa jakieś trzy warstwy naskórka. Potem myją mi
dokładnie włosy i wsmarowują w nie jakieś super odżywki, dzięki którym są
gładkie, miękkie w dotyku i pięknie błyszczą się w świetle. Jeszcze poprawiają
moje paznokcie, które i tak nie są takie złe, jak na mieszkankę dystryktu!
Dlatego ekipa tylko nakłada na nie jakaś odżywkę, by je wzmocnić i wychodzi.
Zostawia mnie samą, stojącą na środku pomieszczenia do tego nago!
Czekam. Zakładam, że zaraz poznam mojego stylistę i zastanawiam
się jakim idiotą będzie. Widziałam już kilku w telewizji, kobiety i mężczyzn,
każdy głupszy od poprzedniego. Ja miałam dostać stylistę, bo mężczyźni
zajmowali się dziewczynami, a kobiety chłopcami.
Drzwi się otwierają, a ja, przygotowana na ja gorsze, spoglądam na
wchodzącą postać i zamieram. Facet ma na sobie koszulę w odcieniu ciemnego
fioletu i niebieskie, jeansowe spodnie. Mimo dziwnego koloru włosów (jakiś
nieznany mi odcień brązu połączonego z błękitem) wygląda naprawdę… normalnie.
Nie ma wąsów, kolorowej skóry, a dostrzegam tylko jeden czarny tatuaż.
- Witaj – mówi mężczyzna z uśmiechem i podchodzi do mnie. – Al. –
mówi, wyciągając dłoń w moją stronę. Delikatnie ją ujmuję.
- Abey – przedstawiam się. Mężczyzna cofa się o krok i przygląda
mi się uważnie. Dziwnie się czuję, ale przecież to stylista, musi wiedzieć z
kim pracuje.
- Wyglądasz dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałem – mówi,
obracając się. Podaje mi coś, a ja ze zdziwieniem zauważam, że to szlafrok, bez
zbędnych pytań go wkładam i idę za Alem. Mężczyzna siada na aksamitnej kanapie
i wskazuje mi miejsce naprzeciwko, które od razu zajmuję.
- Al.? – pytam. – Tak masz na imię?
Stylista uśmiecha się szeroko i potrząsa głową.
- Moje pełne imię brzmi Alexandroburentogus, ale jest ono zbyt
długie i pokręcone, by go używać.
- Alexandroburen… co? – powtarzam ze zdziwieniem.
- Moi rodzice byli troszkę… szaleni – mówi ze śmiechem. Czuję, że
już go lubię. – Chciałem z tobą porozmawiać o twoim stroju na paradę. Czy
czułabyś się pewnie w stroju odkrywającym dużą część twojego ciała?
Tego pytania się nie spodziewałam. Przez chwilę milczę z szeroko
otwartymi oczami, aż w końcu się uśmiecham.
- Stałam przed tobą nago, a ty się o takie rzeczy pytasz? – nawet
nie wiem kiedy zaczynam mówić do niego na ty. Uśmiecham się, ale po chwili
poważnieję. – A mam jakiś wybór? – pytam z rezygnacją, wiedząc, że nie mam. Za
to Al uśmiecha się szeroko.
- Szczerze mówiąc, masz – oznajmia mi, a ja po raz kolejny tego
dnia zamieram. – Zrobiłem ci dwa stroje, jeden bardziej odważny, drugim jest
suknia do ziemi. Teraz wybór należy do ciebie.
Milczę.
- A który twoim zdaniem jest lepszy? – pytam stylistę.
- Jeśli chcesz zdobyć sponsorów, polecałbym wersję dla odważnych –
mówi z uśmiechem, a ja przygryzam lekko wargę.
- Niech będzie.
Al. Wychodzi na chwilę i wraca z białym pokrowcem. Zrzucam z
siebie szlafrok i wraz z pomocą stylisty zakładam kreację. Nie patrzę w lustro,
boję się w nie spojrzeć. Czuję jak ktoś wsuwa mi buty na stopy. Inna osoba
maluje moją twarz, jeszcze inna robi fryzurę. Cały czas nie mam ochoty się
zobaczyć.
- Otwórz oczy – prosi Al., a ja to robię. Stoję przed lustrem, a w
gładkiej tafli widzę dziewczynę. Piękną dziewczynę. Ma ona jaskrawozielone oczy
o hipnotyzującym spojrzeniu. Jej długie, czarne rzęsy rzucają na policzki
urocze cienie, a strój…
Dziewczyna ma na sobie krótką spódniczkę, zrobioną z pofalowanego
materiału w odcieniu trawy. Tego samego koloru jest góra stroju, coś a’la top bez
rękawów, a obie te części kreacji połączone są ze sobą kawałkiem materiału,
owijającym się wokół brzucha rudowłosej, wyglądającym jak gałąź drzewa. Do tego
na stopach na ciemnobrązowe szpilki.
Stoję, zachwycona własnym wyglądem. Po chwili coś do mnie dociera.
- Mówiłeś, że to będzie odważny strój – krzyczę do stylisty z
oburzeniem. – Spodziewałam się najgorszego!
Widząc jak zgina się ze śmiechu, milknę. Gdy Al się uspokaja,
odzywa się do mnie.
- Po prostu nie mogłem się powstrzymać – mówi z uśmiechem. – Ta
twoja mina…
Jestem gotowa się obrazić, ale dociera do mnie na jakiego
wspaniałego stylistę trafiłam. Też się uśmiecham i jeszcze raz spoglądam w lustro. Moje rude
loki opadają w nieładzie na ramiona, co dodaje mojemu wyglądowi trochę
drapieżności, a we włosach da się dostrzec pojedyncze listki.
- No chodź już królewno – mówi Al i popycha mnie w stronę drzwi. –
Za chwilę zacznie się Otwarcie Igrzysk.
Wchodzimy do obszernej windy i zjeżdżamy na sam dół. Trafiam do
dużej stajni. W rządku stoją powozy, każdy zaprzężony w dwa konie różnej maści.
Al. prowadzi mnie do jednego z nich, oznaczonego szmaragdową siódemką.
Przechodząc przez stajnię, czuję na sobie spojrzenia innych
trybutów, zwłaszcza chłopaków. Pewnym siebie krokiem zbliżam się do
przeznaczonego dla mnie wozu. Z daleka dostrzegam Ruddy’ego z jakąś kobietą,
pewnie jego stylistką. Przyglądam się Blackowi. Ma on na sobie brązowe buty i
spodnie, nie nosi żadnej koszuli. Jego tors zdobią wijące się gałązki winorośli
z malutkimi listkami.
Staje obok niego, w powozie, a styliści nas ustawiają w wybranych
pozach. Wreszcie nas zostawiają i odchodzą. Stoję, moje ramiona są napięte.
Przez skórę czuję bliskość Ruddy’ego i wcale mi się to nie podoba.
- Nieźle wyglądasz – słyszę jego szept. Zaciskam szczęki.
- Dziękuję – warczę. Pierwszy powóz wyjeżdża ze stajni. Krzyk
tłumu! Kapitol szaleje! Kolejny powóz, na ekranie dostrzegam trybulkę z Dwójki.
Jej wygląd zapiera dech w piersiach. Dziewczyna ma na sobie złotą suknię z
elementami zbroi. Wygląda pięknie!
Nasz powóz rusza. Przywołuję na twarzy uśmiech. Blask reflektorów,
krzyki tłumu, otacza mnie to ze
wszystkich stron. Widzę siebie na ekranie. Wyglądam ładnie, ale nie mogę równać
się z trybulką z drugiego Dystryktu. To właśnie ona jest najczęściej
pokazywana.
Stajemy na palcu i słuchamy nudnego przemówienia prezydentka.
Kończy się ono słowami: Wesołych Głodowych Igrzysk! I niech los zawsze wam
sprzyja!
Robimy jeszcze jedno okrążenie wokół placu i wjeżdżamy do Ośrodka
Szkoleniowego.